Wiecie, podróże to nie tylko piękne zdjęcia, słońce i cudowne krajobrazy. Tak jest na Instagramie – a w rzeczywistości to czasem wychodzi trochę inaczej. I dzisiaj będzie o tym. I o Liechtensteinie.
Jak wiecie, mamy pewną słabość do krajów, w których nie wiadomo za bardzo, jak jest. Znacie kogoś, kto był na Łotwie? My nie – dlatego pojechaliśmy, żeby zobaczyć. Z tą słabością zawsze znajdzie powód do podróży, bo, jakby nie patrzeć, w większości krajów raczej nie było naszych znajomych, niż byli. Tak samo rzeczy miały się z Liechtensteinem. Chcieliśmy bardzo tam zawitać, po pierwsze, bo nie znamy nikogo, kto by tam trafił, po drugie, bo to ogólnie ciekawy ewenement na mapie Europy.
Liechtenstein jest krajem niewielkim, do tego jeszcze sporą część jego przestrzeni zajmują wysokie góry. W zasadzie duża droga, jak widzicie na mapie, jest tylko jedna, prowadzi z góry na dół, więc jeśli macie kłopoty z gubieniem się, Liechtenstein jest idealnym miejscem na wakacje. Nawet, jeśli pomylicie się w którymś momencie, traficie najprawdopodobniej szybko pod górę, albo pod granicę – i będzie wiadomo, co poszło nie tak.
www.maps-of-europe.net
Na początek poczęstujemy Was kilkoma liczbami, związanymi z Liechtensteinem, które pokażą, z czym tak naprawdę mamy do czynienia:
160 km2 – tyle liczy powierzchni;
2599 m n.p.m.– tyle wynosi wysokość jego najwyższego szczytu, Grauspitz;
11 – tyle liczy gmin i tyle też miast. Jeśli ktoś chciałby zwiedzić wszystkie miasta danego kraju, proponujemy Liechtenstein;
105 – tyle kilometrów dróg znajduje się w księstwie. Jakby zatem nie patrzeć, przejechaliśmy 1/3 dróg Liechtensteinu;
80.000 – tyle siedzib firm zagranicznych i towarzystw finansowych mieści się na terenie Liechtensteinu. Z uwagi na niskie podatki, Liechtenstein ma opinię raju podatkowego, jest to też jedno z najbogatszych państw świata;
2 – miejsce, które Liechtenstein zajmuje pod względem dochodu na mieszkańca na świecie;
0 – tyle osób liczy armia księstwa. Bezpieczeństwo zewnętrzne zapewnia Szwajcaria, z którą Liechtenstein ma również unię monetarną;
19 – tyle osób przebywało w więzieniach w Liechtensteinie w 2014 roku. W latach 2000-2002 liczba morderstw sięgnęła 0;
15 – sierpnia, dzień święta narodowego. Wystarczyło przełożyć wyjazd o tydzień, byśmy trafili na obchody. Odbywają się wtedy parady i pokazy sztucznych ogni, a przyjezdni mogą próbować wina z książęcych piwnic. Winnice to kolejny punkt, z którego słynie kraj – co prawda są niewielkie, przemysł winiarski stanowi jednak ważną gałąź gospodarki kraju;
1719 – w tym roku powstał Liechtenstein. Książę Johann Adam Liechtenstein zjednoczył dwa państewka, będące częścią Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego: Vaduz i Schellenberg. Po dziś dzień krajem rządzą jego potomkowie – od 1989 roku panuje tu książę Jan Adam III, a bieżącymi sprawami politycznymi zajmuje się dziedziczny książę (zgodnie z tradycją) Alois. Pozycja księcia jest niezwykle silna, ma prawo m.in. absolutnego weta, inicjatywy ustawodawczej, może również rozwiązywać parlament i odwołać rząd.
Podsumujmy zatem, co już wiemy: Liechtenstein, mały, wąski kraj u podnóża Alp, pozbawiony armii raj podatkowy. Zamek górujący nad stolicą, piękne, zielone krajobrazy, książęce winnice i góry na wyciągnięcie ręki. Większość jednak wrażeń, która normalnie może się wiązać z wizytą w tym miejscu, dla nas pozostała nieosiągalna. Co poszło nie tak?
Najprostsza rzecz na świecie: deszcz.
Poranek zaczął się dobrze. Obudziliśmy się w naszym ekskluzywnym hotelu na kółkach – a raczej obudziły nas dzwony pobliskiego kościoła i chłód. Te pierwsze nie dzwoniły niestety o 10 czy 12 tylko o 6 rano. A co do chłodu, to gdy wyjeżdżaliśmy z Polski, Europa topiła się w sierpniowych upałach i myśląc o noclegu w samochodzie, raczej martwiliśmy się, jak wstać przed wschodem słońca, żeby się nie przegrzać, niż jak zabezpieczyć się przed chłodem. Chłód, gdy za dnia panuje temperatura 40 stopni? Jak najbardziej!
Urządziliśmy sobie zatem mały spacer po cichutkim, porannym, niedzielnym Buchs. Było bardzo miło, a widoków zazdrościmy im do dziś:
Po drodze jednak pogoda zaczęła się psuć i tak, gdy przejechaliśmy granicę i dotarliśmy do Vaduz, burza już wisiała nad górami. Nic zatem nie wyszło z łażenia po górach i podziwiania Liechtensteinu z góry – został nam spacer ulicami jego stolicy, Vaduz. Samo miasto wydało nam się mniej urokliwe niż miasteczka szwajcarskie z drewnianymi domkami i kwiatami w oknach. Tutaj dominowały raczej niska, ale nowoczesna zabudowa. Nad miastem góruje pałac książąt – można do niego dotrzeć pieszo i samochodem, nie jest jednak udostępniony do zwiedzania z bardzo prostego powodu – mieszka tam książęca rodzina. My nie wybraliśmy się do zamku – nad miastem wisiały ciężkie chmury i w każdym momencie mógł spaść ten nieszczęsny deszcz.
Pokrążyliśmy trochę różnymi uliczkami, ale najwięcej czasu spędziliśmy na głównej ulicy miasta, Stadtle. Spacer przez tą ulicę, na której mieszczą się najważniejsze obiekty stolicy, nie zajmuje przesadnie wiele czasu. Małe rozmiary, prosta zabudowa raczej się nam kłóciły z wyobrażeniem Liechtensteinu, jakie można wynieść z lektury przewodników – bajecznego księstwa, ukrytego w górach. Jakoś ciężko połączyć informacje o bogactwie kraju z małym, prostym i zwykłym miastem, w którym nie ma architektury pełnej przepychu, wieżowców i innych wyznaczników statusu tego typu. Stwierdzenie, że nie warto osądzać po pozorach, nigdzie chyba nie nabiera takiej mocy jak tu.
Chociaż jednak zostało nam oszczędzone spotkanie z pałacem książąt i widokiem na kraj z góry, znaleźliśmy na Stadtle coś intrygującego. Otóż, rok 2015 był w Liechtensteinie obchodzony jako Kulturjahr (dosł „rok kultury”). Z tej okazji w przestrzeni miejskiej można było podziwiać rzeźby i instalacje artystyczne, tworzące międzynarodowy park rzeźby „Bad Ragartz”. W okolicy Stadtle znajdowało się ponoć 41 obiektów – nam udało się namierzyć kilka z nich. Ciekawym akcentem również były chodnikowe płytki-znaczki pocztowe, które napotykaliśmy czasem. Liechtenstein słynie z produkcji znaczków pocztowych, stąd też taki akcent.
Opuszczaliśmy Liechtenstein z mieszanymi uczuciami. Generalnie sama stolica nie okazała się jakimś wielkim przebojem turystycznym, miastem, które będziemy pamiętać do końca życia. Mieliśmy jednak wrażenie, że mogliśmy trafić do miejsca, gdzie to, co najlepsze z dawnych lat łączy się ze współczesnością, a nowoczesny kraj kwitnie pod sterami monarchy. Dowiadując się, jak wygląda życie w Liechtensteinie, nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że dynastia książęca jest kimś w rodzaju arystokraty, o którym w „Buncie mas” pisał Ortega y Gasset – arystokraty, którego obowiązkiem jest dbanie o powierzonych mu w opiekę ludzi. I o ile pod względem turystycznym nie potrzebujemy tam raczej wracać, to chętnie wzięlibyśmy pod lupę codzienne życie.
***
Mamy nadzieję, że podobał Wam się tekst – i że tak dobrze Wam się nas czyta, jak nam się dla Was pisze 😉 Dajcie znać, jeśli trafiliście do Liechtensteinu, jesteśmy ciekawi Waszych wrażeń! A może Wam również deszcz pokrzyżował któregoś razu podróżnicze plany? 😉
Poranek, wschód słońca w Vaduz, jest zachwycający. Poranek pod zamkiem księcia, obserwując odchodzącą mgłę to doświadczenie niesamowite. O tej porze spacer po Stadtle ma w sobie elementy filmu grozy – wymarłe miasto. Vaduz to takie urocze powiatowe miasteczko. Z architekturą alpejsko-postmodernistyczno-poindustrialną, w rozmiarze dopasowanym do fizycznych rozmiarów Wielkiego Księstwa.
Tym zapamiętałem na całe życie wizytę w tym miejscu.
dec&dec
ale jak poetycko Ty to zapamiętałeś <3 nam deszcz oszczędził spotkania face-to-face z zamkiem księcia, ale fakt, architektura postindustrialna nas mocno zdziwiła – spodziewaliśmy się raczej takich drewnianych domków z kwiecistymi balkonami, jak w Szwajcarii.
Z przyjemnością bym się zapuściła i pozwiedzała to księstwo. Tylko trochę póki co ceny odstraszają. Ale taki widok z okna na góry… Bajka
dec&dec
nas też ceny przeraziły, ale rozwiązaliśmy to w taki sposób, że nocowaliśmy na pobliskim campingu w Szwajcarii, w Buchs. Dobre ceny, dobre warunki (łazienka, kuchnia, widok na góry) i dało się przeżyć. A z Buchs do Liechtensteinu bliziutko