Pięć sekretów miasteczka Kells

IMG_20160412_091547

Miasteczko Kells było drugim punktem na mapie naszej trasy śladami najsłynniejszego irlandzkiego manuskryptu. Jechaliśmy do niego bez większych oczekiwań i wyobrażeń. Liczyliśmy na mieścinę z gatunku tych, jakie znamy z Polski – małą, zaspaną, gdzie czas płynie wolniej, z jedynym diamentem w postaci tysiącletniego opactwa. Co zastaliśmy na miejscu?

Sam dojazd do Kells nastręczył nam trochę komicznych trudności. Tego dnia miała być piękna pogoda, więc zaplanowaliśmy wczesną pobudkę, by mieć więcej czasu – deszcz jednak nie przejął się prognozami i kropił cały czas. Kiedy o ósmej rano zaparkowaliśmy pod opactwem, okazało się, że obie wielkie bramy są zamknięte i trzeba dzwonić do tutejszego księdza, żeby otworzył. Podejrzewaliśmy, że turyści z Polski wydzwaniający o ósmej rano mogą być zbyt ekstrawaganckim zjawiskiem, więc postanowiliśmy się przejść po mieście i dopiero później nękać księdza. A kiedy wróciliśmy pod mury, okazało się, że ktoś właśnie wjechał i nie zamknął ciężkiej bramy – odpuściliśmy zatem księdzu, licząc, że nikt nas tutaj nie zamknie.

Pomimo jednak deszczu i innych atrakcji, zrobiliśmy gruntowny spacer po miasteczku, opactwie i jego zakamarkach, mając w głowie to, czego dowiedzieliśmy się o nim wcześniej. Dlatego teraz zapraszamy Was na opowieść o Kells i o tym, co najbardziej zapadło nam w pamięć.

SEKRET PIERWSZY – HISTORIA I KSIĘGA

Paradoksalnie, największy skarb i sekret Kells znajduje się poza jego granicami. Manuskrypt z Kells, bo o nim mowa, został przywieziony do Kells przez mnichów z opactwa na Ionie, którzy uciekali przed Wikingami. W tym czasie w Kells działało już opactwo, założone w VI wieku przez św. Kolumbę, który również założył ośrodek na Ionie. Przez kilkaset lat manuskrypt znajdował się tutaj, choć i Kells również obrywało od Wikingów, aż wreszcie pod koniec XVII wieku roku trafił do Dublina, do Trinity College, gdzie znajduje się do dziś.

Untitled design (11)

SEKRET DRUGI –  SERCE MIASTA

Myśląc o nastrojowych ruinach, cmentarzach, resztkach starych opactw, chyba każdemu pojawiają się przed oczami jakieś magiczne okoliczności natury – jak ruiny, to tylko za miastem, wśród cichych łąk i lasów, z małą, na wpół zadeptaną dróżką, na którą trafiają tylko nieliczni. Jeśli należycie do tej grupy osób, Kells może Was solidnie zaskoczyć – opactwo bowiem znajduje się w samym centrum miasta, wieża góruje nad ulicami miasta, a zwiedzając ruiny, trzeba uważać na samochody, bo zdarza im się czasem korzystać z wewnętrznej drogi, prowadzącej przez teren opactwa. Ogólnie pozostałości opactwa stanowią tylko część większego kompleksu – tuż obok stoi XVIII-wieczny kościół, zaraz obok współczesne budynki, przed którymi parkują samochody.

Jest jednak w tym coś niesamowitego, co fascynuje nas mocniej niż najbardziej nawet nastrojowa lokalizacja – stare ruiny robią wrażenie w centrum miejskiego życia. Poranek to taka pora, kiedy miasteczka budzą się do życia – i tak w lekkiej mgle mijały nas zaspane dzieciaki, targające plecaki do szkoły, dostawcy, przyjeżdżający z towarem do małych sklepików czy właściciele psów, którym spod płaszczy wystawały piżamy. A nad tym wszystkim wisiała tysiącletnia, okrągła wieża, która widziała o wiele więcej niż każdy, kto obok niej przechodził – ot tak, po prostu.

SEKRET TRZECI – WIEŻA I KRZYŻE

Z czasów pierwotnego opactwa w Kells przetrwały 3 elementy – charakterystyczna, okrągła wieża, kilka celtyckich krzyży i tzw. dom św. Kolumby, małe kamienne skryptorium. Budynek stoi za granicami kompleksu, po drugiej stronie ulicy, między jednym domem a drugim – tak zwyczajnie, jakby był po prostu jedną z wielu piętrowych willi.

Takie niewielkie, kamienne budowle spotyka się czasem w irlandzkich opactwach – tak samo, jak charakterystyczne, okrągłe wieże. Kiedy oglądaliśmy po raz pierwszy film „The Secret of Kells” Tomma Moore’a, od którego zaczęła się nasza podróż, okrągłą wieżę, która tam się pojawiała, przypisaliśmy fantazji autora. Wystarczyła jednak krótka lektura, żeby dowiedzieć się, że to nie licentia poetica, a fakt i konieczność historii raczej – okrągłe wieże stawiano w opactwach, aby można było wypatrywać wrogów, a konkretnie: Wikingów. Pozbawiona szczytu wieża w Kells przetrwała swoje i nadal góruje nad okolicą i miastem, które zdążyło tutaj wyrosnąć w czasie od jej powstania.

Celtyckie krzyże natomiast stoją rozsiane pomiędzy nagrobkami. Tuż przy wieży znajduje się krzyż św. Patryka i Kolumbana, z uwagi na położenie zwany również południowym. Wraz z ciemnym okienkiem wieży wita wszystkich, wchodzących na teren opactwa – udało mu się przetrwać w nienaruszonym stanie i wciąż można podziwiać wyrzeźbione na nim sceny. Sztuka przetrwania nie udała się natomiast kolejnemu krzyżowi – krzyż zachodni, niegdyś bogato zdobiony, został zniszczony przez angielskich żołnierzy. Wschodni krzyż nie został ukończony (prace nad nim przerwał oczywiście najazd Wikingów, główne nieszczęście irlandzkich klasztorów). Po tych dwóch zostały fragmenty, które możemy podziwiać do dziś – czwarty krzyż natomiast, północny, zniknął bez śladu i można tylko obejrzeć postument, jaki po nim pozostał. Tutaj również winą obarcza się angielskich żołnierzy.

W Kells jest jeszcze piąty krzyż, „Market Cross” – ten znajduje się w mieście, przed centrum turystycznym. W X wieku został postawiony w centrum ówczesnej wioski, na skrzyżowaniu pięciu dróg. Ma za sobą różne meandry historii – w XVIII na przykład wieku służył za szubienicę, na której protestanci wieszali irlandzkich katolików.

Ponoć Kells jest jedynym miejscem na świecie, gdzie można zobaczyć tyle celtyckich krzyży w jednym miejscu. I choć nie wszystkie z nich przetrwały w całości, to i tak intrygują swoimi rzeźbieniami i tysiącletnią obecnością.

SEKRET CZWARTY – CMENTARNE OPOWIEŚCI

Można powiedzieć, że ludzie dzielą się na dwa rodzaje: tych, którzy godzinami mogą krążyć po starych cmentarzach i tych, którzy nie rozumieją po co zawracać sobie tym głowę. Opactwo w Kells to gratka dla tych pierwszych – między wieżą i krzyżami stoją mniej lub bardziej współczesne nagrobki. Ja należę do osób, którym ciężko się oprzeć takim sytuacjom, więc pomimo deszczu, który kropił wtedy uporczywie, spędziłam sporo czasu na odczytywaniu starych napisów, dat, imion. Myślę sobie czasem, że to musiało wyglądać dziwnie – była dziewiąta rano, nieszczęsny deszcz padał, choć wszystkie prognozy mówiły o słońcu, wokół unosiły się jeszcze resztki mgły, a ja oglądałam ślady tych, których już nie ma. I choć pozornie cmentarz w Kells nie wygląda jakoś bardzo nastrojowo, to i tak można tam odnaleźć perełki.

SEKRET PIĄTY – CO JESZCZE KRYJĄ STARE MURY?

Pisałam na początku o naszych perypetiach z wejściem na teren opactwa i o tym, jak ktoś po prostu otworzył bramę. Dopiero na samym końcu naszego zwiedzania zrozumieliśmy, o co w tym wszystkim chodzi – skąd te samochody i ten cały ruch w zacisznym kompleksie.

Otóż, okazało się najzwyczajniej w świecie, że przy drugiej bramie mieści się przedszkole. A przejeżdżające auta to rodzice, odwożący swoje pociechy.

Opactwo w Kells

To było chyba najlepsze podsumowanie naszych odwiedzin w Kells, spaceru po opactwie i po mieście. Pewne rzeczy już się wydarzyły, możemy opowiadać o nich historie – a życie w ich cieniu, świetle bądź na ich śladach toczy się dalej.

Jeśli kiedyś znajdziecie się w okolicach Dublina, polecamy Wam małe Kells – to tylko kilkadziesiąt kilometrów drogi, a wrażenia pozostają na długo. Korci mnie tutaj napisać coś o podróży w czasie, ale wiem, że prawda jest trochę inna – że w tym wypadku dwa czasy po prostu biegną obok siebie i w centrum sennej miejscowości można po prostu znaleźć wyspę z lat minionych.

  • Ehhhhh Irlandia i w ogóle wyspy to nasze marzenie. Wynając auto i pojeździć, pozwiedzać, zobaczyć. Cudnie!

  • Agnieszka Pohl

    Ależ tam magicznie. Idealna sceneria dla napisania książki albo do umiejscowienia akcji fabuły właśnie tam!