Sant’Antimo: historia woreczka z lawendą

Untitled design(3)

Dwa czynniki zaaranżowały nam spotkanie, by nie powiedzieć, schadzkę z historią w opactwie Sant’Antimo. Efekt tego spotkania towarzyszy nam do dziś!

Po pierwsze, kiedy przeglądam przewodniki, poszukując kierunku, mam filtr włączony na słowa „romański” i „gotycki”. Jakoś tak już jest, że te dwa style architektoniczne rzucają mi się na wyobraźnię totalnie – mogę chodzić, oglądać, zastanawiać się nad znaczeniem malowideł czy symboli godzinami (dla odmiany, barok na przykład prowokuje mnie do ogólnikowych osądów w stylu „w sumie ciekawe”).

Po drugie, założyliśmy sobie, że w czasie naszego toskańskiego slow-motion omijamy autostrady i główne trasy tak bardzo, jak to tylko możliwe. Celowo zrezygnowaliśmy z wizyty we Florencji, Sienę potraktowaliśmy również marginalnie – ciągnęło nas na bezdroża, w miejsca, gdzie ludzie oglądają się za samochodem, w ruiny i pustki.

I tak na zbiegu tych dwóch podróżnych miłości napotkaliśmy Sant’Antimo. Nie było to jakoś planowane wcześniej – między jednym kilometrem a drugim słowo na „r” musiało wpaść mi w oko podczas przeglądania przewodnika, a umysł szybko załapał, że jak chcemy się wybrać do Pienzy, to przecież CAŁKIEM BLISKO będzie.

Opactwo leży na południe od Montalcino, nieopodal najwyższego szczytu Toskanii, Monte Amiata, w malowniczej dolinie rzeki Orcia, uznawanej za jeden z bardziej charakterystycznych rejonów Toskanii.  Przewodnik definiował to miejsce jako pustkowie za wsią Castelnuovo Abiate – kiedy zatem wyjechaliśmy ze wsi i za chwilę natrafiliśmy na to rzeczone pustkowie, byliśmy trochę zdziwieni. Trochę nam się nie zgrywały te wiejskie peryferie, parking z parkometrem w środku pola z pustkowiem, jakim miało być Sant’Antimo wg przewodnika – ale uwierzcie, wystarczyło wysiąść z auta i się rozejrzeć, by zapomnieć o parkometrze, wsi i wszystkich ludziach naokoło.

W zasadzie patrząc na wzgórza, pola, winorośle nie sposób było nie zwolnić – dlatego spacer wokół opactwa i wizyta w kościele trochę nam zajęła. Kościół ujął nas swoją prostotą i mocą jednocześnie. Wysokie sklepienie, drewniany dach, surowe ściany ze śladami fresków i niesamowita cisza, towarzysząca takim miejscom – pochłonęło nas to wszystko na jakiś czas. Obejrzyjcie galerię – niech i Was pochłonie :)

Jaka jest historia tego miejsca?

Jedni mówią, że historia Sant’Antimo zaczyna się pod koniec VIII wieku, kiedy to do nowo ufundowanego opactwa trafiają relikwie św. Antyma, męczennika żyjącego w Rzymie, za czasów Dioklecjana i Maksymiana. Ofiarodawcą ponoć był Karol Wielki. Inni mówią, że w miejscu, gdzie wzniesiono opactwo w 352 zginął śmiercią męczeńską śmiercią diakon z Arezzo. Faktem jest, że opactwo rzeczywiście powstaje w VIII w.n.e., a leżąc przy  wiodącym do Rzymu szlaku Via Francigena, szybko zyskało znaczenie – Karolingowie nadali mu szereg przywilejów, stało się właścicielem wielu warownych zamków, klasztorów czy szpitali, czyli, innymi słowy mówiąc, lokalnym potentatem. W 1118 kościół został rozbudowany, zyskując znany do dziś, romański kształt – a zaraz potem zaczął się schyłek jego świetności. Przyczyna była prosta: wzrost znaczenia Sieny i jej atak na Montalcino, które finalnie mnisi musieli oddać sieneńczykom. Potem było już tylko gorzej – w 1462 papież podporządkował opactwo diecezji Montalcino-Pienza, a w wieku XIX trafia w ręce dzierżawcy, który urządza w nim stajnie. Dopiero wtedy obiekt przejęło państwo, mnisi natomiast powrócili w 1992. Dziś opactwem zajmują się norbertanie, inaczej zwani premonstratensami (nazwa jest tak osobliwa, że musiałam Wam ją podać – wbrew pozorom nie wywodzi się jednak od żadnej osobliwości, tylko od miejscowości Premontre we Francji.)

Piszę Wam o tym, bo wydaje mi się niesamowicie istotne, żeby patrzeć na miejsca przez pryzmat ich historii. Czymś niezwykłym było dla mnie poznawanie historii toskańskich miast – za każdym z nich stały lata ludzkich emocji, dramatów, wojen czy sporów. Można poprzestać na datach i wyblakłych obrazach – a można spojrzeć na postacie z kart książek jak na ludzi z krwi i kości i wsłuchać się w ślady ich uczuć, decyzji, sposobów myślenia zaklęte do dziś właśnie chociażby w architekturze. Żyjąc tu i teraz, odkrywamy problemy, troski czy radości – a przecież opat Sant’Antimo, który musiał przekazać opactwo sieneńczykom, poznał smak porażki, która jest tak samo gorzka, jak dzisiaj.

Z Sant’Antimo poza wspomnieniem pól, ciszy i głosów pokoleń, zaklętych w kamiennych ścianach, wywieźliśmy jeszcze jedną rzecz. Wychodząc z kościoła, można było złożyć ofiarę – na ofiarodawców natomiast czekały ręcznie szyte woreczki pełne lawendy z pobliskich pól, mały uśmiech od tutejszej wspólnoty. Jakoś tak mnie ujął ten prosty gest – i tak trzy woreczki pojechały z nami w świat, królowa szos pachniała lawendą jeszcze długo po podróży, a teraz zapachowa pocztówka towarzyszy mi zawsze rano, kiedy otwieram szafę. To też jest ślad – po miejscu, po ludziach, którzy przygotowali te drobiazg, malutkie oczko w łańcuchu historii, które zawędrowało z nami daleko na północ.