O tym świętym wiedzieliśmy niby od dawna. Kiedy jednak planowaliśmy wyprawę i zauważyliśmy, że Umbria od Toskanii jest przecież CAŁKIEM BLISKO, stwierdziliśmy, że zajrzymy również tam – do miasta, w którym się urodził i działał.
A kiedy już to miasto znalazło się na naszej mapie, zaczęliśmy rozmawiać o tejże świętej personie i tak nas naszło, że jego ideały ostatnio całkiem wygodnie się rozsiadły w naszym życiu. Że trochę zmęczeni konsumpcjonizmem, wolimy ostatnimi czasy być niż mieć (a za myślą poszły czyny i np. spora część rzeczy, która zalegała nam w mieszkaniu, poszła w ludzi bardziej od nas potrzebujących). I tak to wyszło, że w zasadzie do tego miasta pojechaliśmy trochę szukać jego śladów, a trochę – zobaczyć, jak wygląda miasto, które wydaje na świat takich świętych.
O kim mowa? O Asyżu i świętym Franciszku oczywiście.
Zdajemy sobie sprawę, że samo hasło ‘święty Franciszek’ nie brzmi raczej jak sensacja miesiąca, ale wystarczy przełożyć sobie jego historię na język naszych czasów, by poczuć ogień. Wyobraźcie sobie taki temat: skandal w małym, prowincjonalnym miasteczku, syn bogatego kupca, grubej ryby śpiącej na kasie, odrzuca swoje dotychczasowe życie. Chłopak, znany z hulaszczego trybu życia, wracając z wojny, słyszy głos Boga w kościele San Damiano – i idzie za nim radykalnie. Posiadając to, o czym inni mogą tylko marzyć, zostawia wszystko w diabły, ogarnia sobie zgrzebne szaty i zaczyna nowe życie. Po drodze ojciec próbuje go zatrzymać, więzi w celi, ale zbuntowany syn ucieka. Po krótkim czasie idą w jego ślady inni, zaczynają się nocne ucieczki z domu – i tak złota, bananowa rzec by można młodzież Asyżu zmienia front z luksusu na zgrzebne płótno. Wyobrażacie sobie, jaki to ferment musiało wywołać? Co musiały myśleć te wszystkie grube, kupieckie ryby, kiedy po ciężkich latach pracy na dobre imię i majątek rodziny, młodzież bez zająknięcia rzucała z hukiem ten cały prestiż i szła na łąkę głosić kazania zwierzętom? No proszę Was, wyobraźcie to sobie.
Dla nas zawsze to były powszechnie znane fakty, a historia Kościoła zna takie wypadków, kiedy to młody birbant zmieniał znienacka front swojego życia. Inaczej jednak wyglądają pewne sprawy, kiedy przetłumaczy się je z patetycznego i odrealnionego języka żywotów świętych na język codzienności. Tak też nas zaintrygował św. Franciszek, do Asyżu zatem jechaliśmy z różnymi myślami. Miało być niesamowicie i wypalająco – a jak było naprawdę?

Przygodę z Asyżem rozpoczęliśmy oczywiście od przejścia na sam koniec miasta aż do San Francesco, wielkej bazyliki z rozetą, która powtarza się we wszystkich kościołach Asyżu. Kościół trzyczęściowy – górny, dolny i grób. Bryła prosta, w środku pokryty w całości freskami i malowidłami, które nie do końca licują z minimalizmem i surowością. Jesteśmy jednak wyrozumiali – raz, że pełnił funkcję kościoła papieskiego i sanktuarium, a więc miejsca odwiedzanego przez tłumy, dwa, że freski pełniły w niepiśmiennym społeczeństwie „biblię ubogich” i były nierzadko jedyną możliwością zapoznania się z doktryną. A poza tym – tak po prostu fajnie też wykorzystywać ludzkie talenty. Dolny kościół – trochę bardziej piwniczny, mroczny, również pokryty malowidłami w całości. Największe wrażenie jednak robi grób świętego, ukryty na trzecim poziomie. Kaplica mniej zdobna, sam grób okratowany, pokryty zwykłymi kamieniami – ale moc czuć tam wielką, ludzie się modlą, a wycieczki szybko wymiękają.