Sankt Gallen, czyli spotkanie po latach

Untitled design (7)

Przez większość życia mieszkałam w stuletnim domu, pamiętającym czasy wojny, pełnym pamiątek i szpargałów po ludziach, którzy w nim żyli. I chyba przez taką bliskość czasów minionych, zawsze z fascynacją reagowałam na to, co stare i dawne. Kiedy zatem w gimnazjum dowiedziałam się o Sankt Gallen – że jest, że znajduje się tam opactwo i mapa z VIII w. naszej ery – bardzo przemówiły do mnie te liczby.

Tak bardzo, że choć tak jak większość, zapomniałam wspaniałą część szkolnej teorii, o Sankt Gallen jednak pamiętałam.  Spotykaliśmy się później od lekcji do lekcji, raz czy dwa na studiach – byliśmy w stałym kontakcie.

Było to dla mnie oczywiste, że jeśli kiedy będę mogła, to tam pojadę. Nie sądziłam tylko, że do tego dojdzie tak szybko.

500 LAT RÓŻNICY CZYLI O HISTORII SANKT GALLEN

Z Sankt Gallen było tak: ok. 610 roku św. Kolumban, założyciel kilku klasztorów we Włoszech i Francji, wyruszył ze swoimi braćmi w drogę. Dotarli do Bregencji – tam jeden z mnichów o imieniu Gall zaniemógł, bracia zatem musieli go zostawić i kontynuować podróż bez niego, licząc, że jakoś przetrwa. Gall wyszedł zdecydowanie obronną ręką z tej sytuacji – rzeczywiście wydobrzał, urządził pustelnię i dożył późnej starości. Ok. 720 roku za sprawą i inicjatywą mnicha Otmara powstało tam opactwo benedyktynów, a w latach 70. VIII wieku mnisi zaczęli tworzyć pierwsze manuskrypty, z których później ośrodek miał zasłynąć w świecie.

Dziś oczywiście nie ma śladu po średniowiecznych zabudowach – na miejscu starego opactwa znajduje się teraz zespół budynków, utrzymanych w barokowej stylistyce.  Manuskrypty jednak można oglądać w bibliotece, jednej z najbogatszych i najstarszych na świecie. W Sankt Gallen również wciąż znajduje się plan opactwa – ten plan, od którego wszystko się zaczęło.

Plan opactwa natomiast pochodzi z 820 roku – został wykonany wg ustaleń synodu opatów i wysłany opatowi Sankt Gallen jako wzór. Prawdopodobnie nigdy nie został zrealizowany, jest uważany jednak za wzorcowy plan klasztoru, łączący idee reguły św. Benedykta i rozkład rzymsko-brytyjskiego obozu wojskowego. Myśl przewodnia była prosta – benedyktyński klasztor miał być miejscem samowystarczalnym, stąd też obok kościoła czy mnisich cel jest miejsce na stodoły, warsztaty, szpital, szkołę czy cmentarz.

Co ważne, to jedyny zachowany plan architektoniczny sprzed XIII wieku – mówiąc innymi słowy, między nim a następnym znanym dokumentem jest ok. 500 lat różnicy. Mi taka cyfra działa na wyobraźnię – to jest niesamowity głos z przeszłości. Kiedy zatem zorientowałam się, że skoro chcemy jechać do Toskanii, to Sankt Gallen mamy CAŁKIEM BLISKO, nie było już odwrotu.

SPACER PO SANKT GALLEN – OCZEKIWANIA VS RZECZYWISTOŚĆ

Trafiliśmy tam na początku naszej wyprawy. Wyruszyliśmy, jedną noc przespaliśmy w Zgorzelcu, później po całym dniu drogi rozłożyliśmy się na campingu w Buchs, w hotelu z widokiem na Alpy. O poranku ruszyliśmy do Sankt Gallen.

Samo miasteczko okazało się spokojne i pełne uroku. Na starówce, wolnej od ruchu samochodowego, można podziwiać średniowieczne kamienice z wykuszami – my do tego jeszcze trafiliśmy tam w niedzielę, więc wszędzie panował spokój i cisza. Po dwóch dniach w samochodzie – dla nas jak znalazł.

Kiedy dotarliśmy do opactwa, w pierwszej chwili pomyślałam sobie: nie pozostało nic ze starego opactwa! Kościół barokowy, zabudowa również. Wnętrze kościoła również już barokowe, kolumny, anioły, zdobienia. No trudno – taka była moja pierwsza refleksja, bo jak pisałam już wcześniej, fascynuje mnie zabudowa średniowieczna i starsza, po średniowieczu to już takie wszystko „no ładne” i tyle. Nie wiem, skąd to się bierze, może po prostu chodzi o czas? A może przemawiają do mnie proste, majestatyczne formy a nie złocony lukier? Obeszliśmy zatem zaciszne okolice katedry, pogrzaliśmy się trochę na Gallusplatz, zajrzeliśmy też do samej katedry.

Po spacerze postanowiliśmy zwiedzić bibliotekę – i to był bardzo dobry krok! W bibliotece do zwiedzania jest w zasadzie jedna sala –  zbudowana w stylu rokoko, z bogatymi malowidłami. Gdy do niej weszłam, pomyślałam najpierw: „ej, jest mała!”, ale coś po drodze się stało i wyszłam z niej po dwóch godzinach. Czyżby czasoprzestrzeń spłatała dowcip?

Przez te dwie godziny chodziłam między półkami, oglądałam grzbiety starych książek i rozłożone strony manuskryptów. Arek na początku śmiał się, że trafiłam do najstarszego antykwariatu świata, ale później i jego wciągnęło. Niesamowite jest to, że ktoś stworzył coś kilkaset lat temu – niektóre manuskrypty powstały nawet 1000 lat temu – zamknął w tym kawałek swojego myślenia, postrzegania świata i to przetrwało do dziś. Lubię sobie myśleć o tym, kim byli ci ludzie, wyobrażać sobie, jak pracowali w skryptoriach, jak wyciskali piętno swojej osoby na nieswoich treściach. W bibliotece spotkaliśmy różne księgi – mniej lub bardziej zdobione, zniszczone lub w całkiem dobrym stanie. W każdej odręczne pismo wzruszało w jakiś sposób. Obejrzeliśmy również słynny plan, próbując odszyfrować choć cokolwiek. Mała sala z milionem książek i milionem historii – z takim wrażeniem stamtąd wyszłam.

Później zeszliśmy jeszcze do podziemi – tam w dawnych salach na wino można obejrzeć wystawę eksponatów związanych z historią opactwa. Nas najbardziej ujęły makiety: szczególnie ta, której autor był tak drobiazgowy, że umieścił postacie mnichów pracujących w ogrodzie, modlących się czy idących na cmentarz. Znalazło się nawet miejsce na pogoń mnicha za lisem, który ukradł kurę!

ALE CZY BYŁO WARTO?

Są takie miejsca, które człowiek po prostu musi zobaczyć – ja tak miałam z Sankt Gallen. Chociaż wiedziałam, że nie znajdę tam tego, co mnie zafascynowało, musiałam sprawdzić, co przetrwało z największego opactwa swoich czasów. Choć samo miasto okazało się generalnie przyjemne i warte odwiedzenia, w ciszy biblioteki znaleźliśmy ślad dawnych czasów.

Mamy słabość do takich klasztornych mikroświatów – miejsc, gdzie ludzie żyją rozpięci między pracą, przyrodą, a rzeczywistością nadprzyrodzoną, miejsc pełnych mistyki i tajemnic dawnych czasów – i nutę tego Sankt Gallen znaleźliśmy właśnie w bibliotece.

Czy możemy Wam polecić Sankt Gallen? Myślę, że możemy. Jeśli lubicie małe miasta, położone w przepięknej okolicy, w których jest trochę do zobaczenia, ale niezbyt dużo – Sankt Gallen będzie w sam raz. W pobliżu znajduje się również jezioro, a góry – jak to w Szwajcarii – są na wyciągnięcie ręki! A jeśli staniecie pod biblioteką i zastanowicie się, czy warto (wstęp kosztuje 12CHF, czyli ok. 48 zł), możemy Wam powiedzieć z pewnością: warto! W małej sali pełnej książek możecie bowiem odbyć prawdziwą podróż w czasie – a to nie zdarza się przecież często!

Jeśli Wy też macie takie upatrzone od lat miejsca, z jakiegoś powodu dla Was intrygujące – dajcie znać w komentarzach!